7 marca 1942 roku, w szpitalu Sióstr Elżbietanek w Gdańsku, zmarł w powszechnej opinii świętości Sługa Boży Ks. Bp Konstantyn Dominik, sufragan chełmiński.

Pierwszy cud dokonał się niemal natychmiast po śmierci. Trwała wojna, w sali obok leża umierający żołnierz niemieckim który bluźnił Bogu. Siostry, które towarzyszyły Księdzu Biskupowi przy konaniu poprosiły go o modlitwę za nieszczęśnika, szczególnie, kiedy stanie już przed Panem. Dosłownie chwilę po śmierci Sługi Bożego wspomniany żołnierz zawołał księdza i poprosił o spowiedź.

Konstantyn urodził się 7 listopada 1870 roku w Gnieżdżewie, w prostej, chłopskiej rodzinie. Ochrzczony został w Swarzewie, ukończył Collegium Marianum w Pelplinie oraz Wyższe Seminarium Duchowne Diecezji Pelplińskiej.

Został Wikariuszem w Starych Szkotach k. Gdańska (obecnie dzielnica Gdańska). Z tym wiąże się anegdotka, mówiąca o tym, że neoprezbiter był tak gorliwy, tak dużo często spowiadał, że zdarzało się go zastać śpiącym w konfesjonale.

Po epizodzie chełmińskim wrócił do Pelplina, gdzie został rektorem seminarium duchownego. Tutaj fama jego świętości tylko się rozrastała. Nawet nuncjusz apostolski, kiedy prosił go o radę, albo opinię, pisał do Stolicy Apostolskiej, że opinię wyraził kapłan znany ze swojej powszechnej opinii świętości wśród kleru i ludu.

Kiedy został Biskupem stał się prawdziwym utrapieniem dla swojej gospodyni, która zdaje się, byłą również jego własną, prywatną siostrą.

Jeśli dobrze nie przypilnowała biskupa i np. pierwszy otworzył biednemu drzwi, to znikały jego buty, koszule i inne rzeczy, które biskup dostał w prezencie, tak często, że sam chodził w starych i podartych. Urocza scenka, ale jak musisz "ubrać i wykarmić" świętego, to musisz się uzbroić w nie mniej świętą cierpliwość! Nawet podczas wojny żołnierze niemieccy wypowiadali się z szacunkiem o Bp Konstantynie. Mówili, że miało się wrażenie, że w czasie rozmowy z Biskupem był "Ktoś" trzeci. Biskup, rozmówca i "Ten na górze". Zdawało się zawsze przy nim czuć Obecność Bożą.

Biskup miał być męczennikiem rozstrzelanym przez Niemców, ale ciężka choroba uniemożliwiała mu jakiekolwiek dalsze chodzenie.

W czasie homilii żałobnej Ks. Franciszek Sawicki tak pisał: "Był to pamiętny dzień 20 października 1939 roku, ten dzień, w którym aresztowano i wywieziono na śmierć księży pelplińskich. Miał iść z nimi. Taki był rozkaz. A on w tym dniu leżał ciężko chory w swej kurii i do głębi przejęty tym, co się działo w Pelplinie, słyszał, jak trzy razy przyszli po niego, trzy razy gwałtownie zapukali do drzwi i weszli, by się przekonać, czy on rzeczywiście jest tak ciężko chory".