Kazania głosi ks. Krzysztof Naczk

 

KAZANIE I – 14 lutego 2016

„Człowiek jest powołany do miłości ofiarnej”

             W czasie tegorocznych kazań pasyjnych, w Jubileuszowym Roku Miłosierdzia, będzie nam towarzyszyć „Dzienniczek” Siostry Faustyny. Chciałbym, abyśmy wszyscy podjęli refleksję nad tym, jak stać się człowiekiem miłosiernym, nie w jednorazowej akcji, ale w trwałej postawie życia.

Najpierw musimy przypatrzeć się swojemu powołaniu. Uświadomić sobie: do czego Bóg powołuje każdego człowieka. Oznacza to również wejść w głąb siebie i zadać sobie pytanie: kim jestem? Jakie mam wypełnić zadanie w tym świecie, w tym miejscu, w tej rodzinie, w tych czasach?

            Odpowiedź na to pytanie nie ma charakteru filozoficznego, ale wybitnie wymiar praktyczny. Jeśli będę wiedział, jakie jest moje miejsce w tym świecie, po co istnieję, to będę mógł ze spokojem dążyć do celu wyznaczonego mi przez Boga.

            Człowiek jest istotą wieczną, bo posiada nieśmiertelną duszę. Naszym powołaniem jest zatem życie wieczne z Bogiem w Niebie. Perspektywa wiecznego życia powinna być podstawowym punktem odniesienia dla nas. Siostra Faustyna pisze w Dzienniczku: „O mój Boże, jak mi żal ludzi, którzy nie wierzą w życie wieczne, jak się modlę za nich, aby ich promień miłosierdzia ogarnął i przytulił ich Bóg do łona ojcowskiego” (Dz 780).

            Nasze życie wieczne będzie doświadczaniem pełnej miłości, a nasze całe ziemskie życie jest próbą osiągnięcia takiego stopnia miłości, do której zostaliśmy powołani. Miłość jest celem życia ziemskiego i niebieskiego. Pisze św. Faustyna „O Miłości, o królowo. - Miłość nie zna bojaźni, przechodzi przez wszystkie chóry anielskie, które przed Jego tronem trzymają straż. Ona się nie zlęknie nikogo; ona dosięga Boga i tonie w Nim, jako w jedynym skarbie swoim. Cherubin z mieczem ognistym, który strzeże raju, nie ma władzy nad nią. O czysta miłości Boża, jakżeś wielka i nieporównana. O, gdyby dusze poznały moc Twoją.(Dz 781).

            Jan Paweł II napisał w encyklice: „Nie można zrozumieć człowieka bez Chrystusa” dlatego w kazaniach pasyjnych przyglądamy się Chrystusowi i to Chrystusowi cierpiącemu, oplutemu, znieważonemu, zhańbionemu – po to, by zrozumieć siebie, swoje powołanie.

Chrystus przez swoją mękę i śmierć pokazuje nam, że człowiek jest zdolny do miłości ofiarnej. Chrystus nie z innego powodu, jak tylko z miłości do człowieka złożył siebie w ofierze. Czytamy o tym w księdze Izajasza: „Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła nań chłosta zbawienna dla nas, a w jego ranach jest nasze uzdrowienie…Dręczono go, lecz sam pozwolił się gnębić, nawet nie otworzył ust swoich…Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak on nie otworzył ust swoich... Tak! Zgładzono go z krainy żyjących; za grzechy mego ludu został zbity na śmierć. Grób mu wyznaczono miedzy bezbożnymi, chociaż nikomu nie wyrządził krzywdy i w jego ustach kłamstwo nie postało”(Iz 53, 5-9).

Chrystus nie miał innej motywacji jak tylko tę, aby pokazać człowiekowi do jak wielkiej miłości zdolny jest Bóg, do jakich poświęceń zdolny jest Bóg - z miłości do człowieka.

Bóg nie pokazuje się jak współczesny „człowiek sukcesu”, nie budzi podziwu swoim wyglądem, postawą, eleganckim strojem, nie góruje ponad innymi, nie jest odporny na ból, cierpienie. Jest zupełnie inny: opluty, wzgardzony, poniżony, jak ktoś, od kogo odwraca się wzrok, budzący litość. To nie jest Bóg sukcesu!

Dlaczego Chrystus zgodził się na taką straszliwą mękę?

Nie musiał przecież godzić się na tak haniebną śmierć. Śmierć na krzyżu była śmiercią najbardziej okrutną i odzierającą człowieka z wszelkiej godności. Dlaczego wybrał takie upokorzenie?

Misją Chrystusa było objawić światu miłość Boga i zarazem powołanie człowieka. Ofiara złożona na drzewie krzyża nie miała być zatem tylko „zapłaceniem długu” Bogu Ojcu za grzechy całego świata. Dla zadośćuczynienia Bożej sprawiedliwości wystarczyłaby jedna kropla krwi Syna Bożego.

Krzyż jest znakiem zwycięstwa nad grzechem, ale jeszcze bardziej jest znakiem ofiarnej miłości Boga. Chrześcijanin kiedy patrzy na krzyż, przypomina sobie, że jest kochany przez Boga –bezgranicznie!

 Przez swoją mękę na krzyżu Jezus ukazał nam tę cudowną zdolność człowieka, która czyni nas podobnymi Bogu – jest to zdolność do miłości ofiarnej. Człowiek dzięki łasce Bożej jest również zdolny do tak wielkiej miłości. Miłość jest zdolna ponieść najwyższą ofiarę nawet ofiarę z życia. Niestety po grzechu pierwotnym człowiek zapomniał o tej zdolności do miłości ofiarnej. Chrystus z powrotem postawił nam wysoko poprzeczkę. Chrystus pragnie nam przypomnieć: „Widzisz człowiecze, prochem jesteś i w proch się obrócisz, ale nie zapominaj, że mimo to jesteś zdolny do ogromnej miłości i to jest twoje odwieczne powołanie”.

            W książce Henryka Sienkiewicza „Quo vadis” ukazane jest świadectwo wiary pierwszych chrześcijan, którzy z miłości do Chrystusa gotowi byli złożyć swoje życie w ofierze. Tę wewnętrzna siłę pokazali poganom, ginąc na arenach i przebaczając swoim oprawcom. Ta właśnie miłość ofiarna pierwszych chrześcijan sprawiła, że poganie którzy na początku uważali, iż życie jest tylko po to, by go używać, dogadzać swemu ciału i zaspokajać zmysły, wkrótce zapragnęli czegoś więcej – miłości, która jest ofiarna, braterska i która przebacza nieprzyjaciołom. Niebawem ludzie ze wszystkich klas społecznych, biedni i bogaci, wykształceni i niewykształceni przyjmą nową religię, która jest religią miłości. Ale są tacy, którzy poszli za tym, co wygodne i czysto zmysłowe. Marek Winicjusz zadaje pytanie swojemu przyjacielowi: „Petroniuszu, popatrz, świat za Nimi idzie, za tym Ukrzyżowanym. Czemu ty zastanawiasz się jeszcze?”. A ten odpowiada: „Ta religia jest nie dla mnie. Ona za dużo wymaga. Ta religia chrześcijańska wymaga wyrzeczeń od człowieka, a ja się nie lubię niczego wyrzekać. Ja mam swoje fontanny, swoje rzeźby, swoje kamienice, swoje niewolnice, swoją Eunice… Ja nie lubię się niczego wyrzekać. Ta religia nie dla mnie”.

Moi Drodzy! Są ludzie, którzy nie chcą podjąć trudu zdobywania takiej miłości. Tak bardzo przyzwyczaili się do tego, co zmysłowe i przyjemnie, że  powoli zamykają się w skorupie egoizmu. Ulegli iluzji łatwego szczęścia. Uwierzyli, że szczęście można uzyskać bez wysiłku, bez trudu i poświęcenia. Tymczasem prawdziwe szczęście nigdy nie jest łatwe i nigdy nie przychodzi człowiekowi bez trudu, bez poświecenia.

Siostra Faustyna opisuje ten dramat w widzeniu: „W pewnym dniu ujrzałam dwie drogi: jedna szeroka, wysypana piaskiem i kwiatami, pełna radości i muzyki i różnych przyjemności. Ludzie idąc tą drogą tańcząc i bawiąc się? dochodzili do końca, nie spostrzegają się, że już koniec. A na końcu tej drogi była straszna przepaść, czyli otchłań piekielna. Dusze te na oślep wpadały w tę przepaść, jak szły, tak i wpadały. A była ich wielka liczba, że nie można było ich zliczyć. I widziałam drugą drogę, a raczej ścieżkę, bo była wąska i zasłana cierniami i kamieniami, a ludzie, którzy nią szli ze łzami w oczach i różne boleści były ich udziałem. Jedni padali na te kamienie, ale zaraz powstawali i szli dalej. A w końcu drogi był wspaniały ogród przepełniony wszelkim rodzajem szczęścia i wchodziły tam te wszystkie dusze. Zaraz w pierwszym momencie zapominały o swych cierpieniach” (Dz 153).

Chrystus przypomina nam dzisiaj, że człowiek zgodnie ze swoim pierwotnym powołaniem jest zdolny do miłości i to miłości ofiarnej. I to sam Chrystus czyni nas zdolnymi do takiej miłości i do takiej miłości w ciągu naszego ziemskiego życia mamy dojrzewać.

 

 

KAZANIE II – 21 lutego 2016

„Modlitwa jest źródłem duchowej siły i wsparciem w trudnościach”

 

Bóg objawia nam swoją miłość, która jest miłością ofiarną, aż po krzyż. Do takie miłości uzdalnia Bóg każdego człowieka. Niespokojne będzie serce człowieka, dopóki nie nauczy się kochać dojrzale, czyli dopóki nie stanie się gotowe do poświęceń. Taka miłość stanowi o wielkości człowieka. Daje mu wyjątkowe miejsce w hierarchii stworzeń i czyni człowieka podobnym Bogu. Całe nasze ziemskie życie mamy na zdobywanie takiej dojrzałości. Nie będziemy jednak wstanie jej nigdy osiągnąć bez modlitwy.

            W „Dzienniczku” siostry Faustyny czytamy: „Dusza zbroi się przez modlitwę do walki wszelakiej. W jakimkolwiek dusza jest stanie, powinna się modlić. Musi się modlić dusza czysta i piękna, bo inaczej utraciłaby swą piękność; modlić się musi dusza dążąca do tej czystości, bo inaczej nie doszłaby do niej; modlić się musi dusza dopiero co nawrócona, bo inaczej upadłaby z powrotem; modlić się musi dusza grzeszna, pogrążona w grzechach, aby mogła powstać. I nie ma duszy, która by nie była obowiązana do modlitwy, bo wszelka łaska spływa przez modlitwę” (nr 146).

            Niezależnie od tego, na jakim etapie życia duchowego jesteśmy, jakiekolwiek wybraliśmy powołanie, czy jesteśmy bardzo młodzi, czy już w podeszłym wieku, wszyscy potrzebujemy modlitwy. Bez modlitwy nie ma relacji z Bogiem. Modlitwa dotyka rzeczywistości duchowej, dotyka samego Boga.

            W czasie nabożeństwa Gorzkich Żali patrzymy na Jezusa cierpiącego w Ogrójcu, który uczy nas modlitwy w chwilach trudności i pokus. Ewangelista Mateusz pisze: „Wtedy przyszedł Jezus z nimi do ogrodu, zwanego Getsemani, i rzekł do uczniów: Usiądźcie tu, Ja tymczasem odejdę tam i będę się modlił. Wziąwszy z sobą Piotra i dwóch synów Zebedeusza, począł się smucić i odczuwać trwogę. Wtedy rzekł do nich; Smutna jest dusza moja aż do śmierci; zostańcie tu i czuwajcie ze Mną! I odszedłszy nieco dalej, upadł na twarz i modlił się tymi słowami; Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty. Potem przyszedł do uczniów i zastał ich śpiących. Tak, jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe” (Mt 26, 36-41).

            Duch ochoczy, ale ciało słabe - oznacza, że człowiek zmaga się z jakimś ciążeniem ku temu, co cielesne, zmysłowe, materialne. Toczy się w nas prawdziwa walka o to, czy pójść za dążeniami ciała, czy pójść za dążeniami ducha, czy wybrać to, co trudniejsze, czy uniknąć cierpienia i przykrości.

            Modlitwa Jezusa w Ogrójcu jest wielką lekcją modlitwy, która jest walką duchową oraz dużym wysiłkiem, który wyraża krwawy pot na skroniach Jezusa. Modlitwa jest wstanie pokonać wszelką pokusę. Modlitwa czyni nas zdolnymi do konfrontacji z cierpieniem, którego nie można uniknąć nigdzie, nawet w klasztorze. Pisze o tym św. Faustyna: „W modlitwie zawsze znajduję światło i moc ducha, chociaż są nieraz chwile ciężkie i bardzo przykre, tak że nieraz nie można pojąć, że to w klasztorze dziać się może. Dziwnie Bóg dopuszcza nieraz, ale to się dzieje zawsze w tym celu, by się okazała w duszy cnota, albo - aby się wyrobiła. Na to są przykrości” (Dz 166).

            Przykrości ze strony bliźnich, trudności życiowe, choroby - są dla nas wyzwaniem, aby wzrastać w cnotach, hartować ducha. Nie jest to jednak możliwe bez umocnienia łaską Bożą, którą otrzymujemy na modlitwie.

Modlić należy się często. Jezus nie modlił się do swego Ojca sporadycznie, nie modlił się tylko wtedy, gdy czegoś potrzebował, nie tylko w obliczu zagrożenia życia, ale modlił się gorliwie każdego dnia. Całe ziemskie życie Jezusa jest przepełnione modlitwą. Czytamy na kartach Ewangelii, że Jezus wstawał jeszcze przed świtem, aby się modlić. Szukał miejsc odosobnienia, aby mógł się lepiej skupić.

Wielki Post jest czasem szukania miejsca odosobnienia, aby bardziej się skupić na modlitwie. Rezygnujemy z rozrywek, umartwiamy ciało, wzrok, odprawiamy rekolekcje, aby bardziej się wyciszyć i skupić na Bogu. Nikomu nie przychodzi to łatwo, bo jesteśmy mocno zanurzeni w rzeczywistości ziemskiej, ale jest to możliwej jeśli dusza jest wytrwała i cierpliwa. „Przypominam sobie - pisze siostra Faustyna - że najwięcej światła otrzymałam w adoracjach, które odprawiałam codziennie przez pół godziny przez cały Post przed Najświętszym Sakramentem leżąc krzyżem. W tym czasie poznałam głębiej siebie i Boga, pomimo że miałam wiele przeszkód do odprawienia takiej modlitwy…Niech dusza wie, że aby się modlić i wytrwać w modlitwie, musi się uzbroić w cierpliwość i mężnie pokonywać trudności zewnętrzne i wewnętrzne - trudności wewnętrzne: zniechęcenie, oschłości, ociężałość, pokusy; zewnętrzne: wzgląd ludzki - i [musi] uszanować chwile, które są przeznaczone na modlitwę” (Dz 147).

Człowiek musi umieści modlitwę w swoim grafiku w ciągu dnia, planie tygodniowym, miesięcznym. Zanim nauczy się modlić modlitwą nieustanną potrzebuje konkretnego czasu wyznaczonego na modlitwę. Wpisanie modlitwy w rytm dnia pozwala ocalić ją i zachować równowagę pomiędzy pracą a modlitwą zwłaszcza u tych, którzy są bardzo aktywni i mają dużo obowiązków. „Sama tego doświadczyłam – przyznaje się Faustyna - że jeżeli nie odprawiłam modlitwy w czasie dla niej przeznaczonym, później też jej nie odprawiłam, bo mi obowiązki nie pozwoliły, a jeżeli ją odprawiłam, to z wielkim trudem, bo myśl ucieka do obowiązku. Zdarzała mi się ta trudność, że jeżeli dusza dobrze odprawiła modlitwę i wyszła z niej z wewnętrznym, głębokim skupieniem, inni sprzeciwiają jej się w tym skupieniu, a więc musi być cierpliwość, aby wytrwać w modlitwie” (Dz 147). Cierpliwość oznacza też pokorne uznanie rozproszeń, które muszą pojawić się na modlitwie. Nie należy się zniechęcać, ale uznać i oddać Bogu.

Brian Cavanaugh opowiada historię chłopca, który co roku przyjeżdżał na działkę, gdzie znajdowała się studnia. Studnia ta miała jedną wspaniałą właściwość – nigdy nie wysychała. Nawet w czasie największej letniej posuchy wiernie dostarczała chłodnej, przezroczystej wody. Nadszedł dzień, kiedy postanowiono wywiercić nową studnię, a starą przykryto, by mogła służyć w razie awarii. Stara studnia stała bezużytecznie przez kilka lat, aż pewnego dnia chłopiec powodowany ciekawością zdjął pokrywę i zajrzał do środka. Wody jednak nie było ani kropli. Dowiedział się potem, że ten typ studni jest zasilany przez setki maleńkich podziemnych strumyczków, którymi sączy się nieustannie świeża woda. Kiedy jednak studnia stoi nieużywana - woda nie jest pobierana regularnie i strumyczki zapychają się. Studnia, która służyła niezawodnie przez tyle lat, wyschła – nie dlatego, że skończyła się woda, ale ponieważ przestano jej używać.

Podobnie jest z modlitwą. Kiedy regularnie modlimy się ciągle możemy gasić pragnienie naszej duszy. Kiedy jednak zaniedbujemy modlitwę okazuje się, że to, co kiedyś przynosiło nam ukojenie i pokój nie jest już dla nas uchwytne. W takiej sytuacji trzeba więcej cierpliwości, aby odnaleźć „smak modlitwy”.

Pierwszym przykazaniem „skutecznej modlitwy” jest wierność. Wielu ludzi chce traktować modlitwę jak magiczną formułkę spraszającą łaskę albo cud. Kiedy kilkakrotne odmówienie takich zaklęć modlitewnych nie skutkuje często ulega zniechęceniu i porzuca modlitwę. Jeszcze inni szukają pozytywnych uczuć na modlitwie. Gdy ich brakuje skracają lub porzucają modlitwę. Chrystus w Ogrójcu nie doświadczał zadowolenia na modlitwie, nie miał przyjemnych doznań, a mimo wszystko modlił się. W trakcie modlitwy może pojawić się oschłość i rozproszenia. Podstawowym jednak doświadczeniem ludzi modlących się jest pokój i ukojenie.  „Są chwile w życiu, gdzie dusza w głębokiej modlitwie tylko znajduje ukojenie; oby dusze umiały wytrwać w takich momentach w modlitwie, jest to rzecz ważna” (Dz 860) – czytam w Dzienniczku.

            W czasie Wielkiego Postu mamy zdobyć przewagę nad naszymi słabościami. Jest to czas szczególnego działania łaski Bożej. Bogu bardziej niż nam samym zależy na tym, abyśmy doświadczali coraz większej wolności od naszych grzechów. Bóg pomoże nam zwyciężyć najgorszy nałóg, największą wadę, najohydniejszy grzech, jeśli tylko klękniemy do modlitwy. Tylko nasza modlitwa może otworzyć Bogu te miejsca naszego życia, które wymagają uzdrowienia. Modlitwa może nam przywrócić pokój serca, ukazać sens życia i umocnić w codziennych trudach i zmaganiach.  

            Klęknijmy zatem z Jezusem cierpiącym w Ogrójcu i módlmy się: Ojcze daj nam Twego Ducha, abyśmy nie ulegli pokusie i nie przestali się modlić. Ojcze daj nam Twojego Ducha, aby przywrócił nam wiarę w sens modlitwy. Ojcze daj nam Twojego Ducha, aby modlitwa nasza była wytrwała, a w obliczu cierpienia heroiczna.

 

 

KAZANIE III – 28 lutego 2016

„Umartwienie drogą do zjednoczenia z wolą Bożą”

 

            Chrystus, którego mękę i śmierć wspominamy podczas nabożeństw Drogi Krzyżowej i Gorzkich Żali pokazuje nam, że pierwszym i podstawowym powołaniem człowieka jest kochać ofiarnie, czyli z gotowością do poświęceń. Jak to ma wyglądać w praktyce każdy z nas musi zapytać siebie. Ale niespokojne będzie serce człowieka – parafrazując św. Augustyna – dopóki nie nauczy się kochać.

            Patrząc na Jezusa w Ogrójcu uświadomiliśmy sobie, że człowiek powołany jest także do modlitwy. Dzięki niej utrzymuje relację z Bogiem, a modlitwa staje się źródłem duchowej siły człowieka.

            Dziś przyglądać się będziemy Jezusowi ubiczowanemu. Oto, co stygmatyczka Anna Katarzyna Emmerich napisała opisując otrzymaną wizję biczowania Pana Jezusa: „Do biczowania wyznaczono sześciu oprawców. Byli to jacyś łotrzykowie, gdzieś z Egiptu. Do posług w Pretoriom wybierano zwykle najpodlejszych i najokrutniejszych. Jezus drżał na całym ciele, stanąwszy przed słupem. Sam ściągał spiesznie swe suknie rękami okrwawionymi i opuchniętymi od ostrych powrozów, a podczas tego modlił się czule i wstawiał do Boga za swymi katami. Teraz dobrowolnie wzniósł Jezus ręce i objął nimi słup. Kaci, klnąc straszliwie i szarpiąc Nim, przymocowali Jego święte, wyciągnięte ręce do żelaznego pierścienia u góry i tak naciągnęli całe ciało, że nogi, przymocowane u dołu, zaledwie dotykały ziemi. I tak stanął Najświętszy ze Świętych, obnażony, rozpięty na słupie zbrodniarzy, w nieskończonej trwodze i hańbie, a dwaj z tych okrutników zaczęli ze zwierzęcą żądzą krwi siec rózgami Jego święte plecy od góry do dołu… Po strasznym biczowaniu bezwładne, poranione ciało Jezusa usunęło się przy słupie w kałużę krwi”.

            Moi Drodzy! Pytam Jezusa: „Panie, dlaczego pozwoliłeś na tak okrutne umęczenie ciała? Przecież człowiek został stworzony na obraz Boży, ciało jego jest również darem Bożym. Ciało nie jest złe! Nie jest siedzibą demonów, ani źródłem nieszczęść człowieka, jakby niektórzy chcieli uważać. Ciało jest z dobre. Dlaczego więc pozwoliłeś Panie Jezu na tak strasznie biczowanie swego ciała?” Nie wiem.

            Niektórzy twierdzą, że Jezus cierpiał w ciele za wszystkie grzechy popełnione w ciele: obżarstwo, pijaństwo, nieczystość, nałogi, hedonizm. Chociaż nasze ciało jest świątynią Ducha Świętego –przypomina nam o tym św. Paweł „czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego”, to jednak nasze ciało potrzebuje znać pewne granice, potrzebuje jakiegoś rodzaju dyscypliny.

Ciało nasze od czasów grzechu pierwszych rodziców Adama i Ewy podlega dwojakim siłom. Z jednej strony jest ono świątynią, w której zamieszkuje Chrystus (uświadamiamy sobie to szczególnie w momencie przyjmowania Komunii Świętej). Ponadto jest narzędziem poprzez które okazujemy sobie miłość, także miłość fizyczną.

Z drugiej zaś strony ciało nasze jest nieustannie ściągane ku temu, co niskie i prymitywne. Co więcej jeśli ciało nie jest ograniczane, mówimy umartwione może całkowicie przejąć kontrolę nad duchem. Wtedy stajemy się ludźmi cielesnymi, czyli takimi, którzy kierują się wyłącznie poruszeniami cielesnymi. Człowiek, który nie praktykuje w swoim życiu żadnej formy ascezy, ale zdaje się całkowicie na swoje zmysły, może nie tylko popaść w hedonizm, ale również stracić kontakt z wartościami wyższymi, duchowymi. Wtedy zmysły przejmują kontrolę. Prędko czynią nas niewolnikami własnych popędów. Wolna wola zostaje tak osłabiona, że nie jest w stanie przeciwstawić się coraz bardziej wygórowanym i nie dającym się do końca zaspokoić - potrzebom ciała.  Żeby nie doszło do takiej sytuacji trzeba praktykować jakieś formy ograniczeń. Coś co hartuje wolę, pomaga odłożyć gratyfikację.

Post, asceza i umartwienie w dzisiejszym świecie wydają się być rozumiane, jako coś co, przystoi raczej mnichom niż "zwykłym" ludziom. Tymczasem w naszych czasach, w epoce konsumpcjonizmu, rozrywek, kultu ciała umartwienie powinno być elementem wychowania każdego człowieka.

Kiedyś ludzie pościli dużo więcej, częściej i surowiej. Dziś tłumaczymy się, że mamy słabe zdrowie, że ludzie nie są tak silni jak dawniej.

Tymczasem post powinien być integralną częścią naszego życia duchowego. Skierowanie umysłu ku Bogu, wzmożony wysiłek duchowy towarzyszący prawidłowej praktyce umartwienia, umacnia naszą słabą wolę i ducha.

Post nie jest formą ascezy, która istnieje sama dla siebie. Zawsze łączy się z większym skupieniem na walce ze swoimi wadami i namiętnościami. Jest bezcennym orężem walki duchowej. Pan Jezus mówił apostołom, że pewien rodzaj złych duchów można wypędzić tylko modlitwą i postem.

Wyrzekanie się rzeczy, nieuporządkowanych przywiązań będzie na początku bolało. Pisze o tym Ojciec Pio „Nie upadaj na duchu, jeśli natura domaga się wygody. Także ludzka natura Jezusa błagała, aby został od niej zabrany kielich goryczy. Natura ludzka w sposób przyrodzony chce uniknąć cierpienia, człowiek bowiem został stworzony do radowania się szczęściem. Jak długo pozostajemy na tym świecie, tak długo odczuwać będziemy naturalny wtręt do cierpienia”.

Umartwienie zewnętrzne jest jednak dopiero wstępem do tego, co najbardziej istotne w wyrzekaniu się pewnych dóbr. Istotą ascezy jest umartwienie wewnętrzne. Pisze o tym siostra Faustyna w swoim Dzienniczku: „Ojciec duchowny zamienił mi [umartwienie zewnętrzne] na umartwienie wewnętrzne, to jest takie, że przez czas świętej Mszy mam rozważać: dlaczego Pan Jezus przyjął chrzest. To rozmyślanie nie było dla mnie umartwieniem, bo przecież myśleć o Bogu to jest rozkosz, a nie umartwienie, ale było w tym umartwienie woli, że czynię nie to, co mnie się podoba, ale to, co mi wskazano i na tym polega umartwienie wewnętrzne. Kiedy odeszłam od konfesjonału i zaczęłam odprawiać pokutę - usłyszałam te słowa: Udzieliłem łaski tej duszy, o którą Mnie prosiłaś dla niej, ale nie dla umartwienia twego, jakieś sama sobie wybrała, ale tylko dla aktu posłuszeństwa zupełnego wobec zastępcy Mojego… Wiedz o tym, że kiedy wyniszczasz w sobie tę własną wolę, wtenczas Moja króluje w tobie” (DZ 365).

W zmaganiu się ze swoimi potrzebami cielesnymi i umartwianiu swojej woli chodzi o to, aby nasza ludzka wola zjednoczyła się w pełni z wolą Bożą. Wolność od siebie, aby przyjąć to, co Boże. W tym zmaganiu się z własną wolą bylibyśmy skazani na totalną porażkę, gdyby nie obecność Ducha Świętego. Duch Święty, którego otrzymaliśmy na chrzcie św. i w trakcie sakramentu bierzmowania przyczynia się za nami. To on daje siły. Kiedy spotyka duszę, która szczerym sercem pragnie się uwolnić od nieuporządkowanych przywiązań i przylgnąć swoją wolą do woli Bożej  natychmiast zstępuje do serca takiej duszy, aby ją umocnić, wesprzeć i pocieszyć. W walce ze swoimi słabościami, namiętnościami nie jesteśmy sami. Mamy cały oręż wspomożycieli, od Anioła Stróża począwszy przez wstawiennictwo dusz czyścowych, świętych, aż po  nieskończoną łaskę samego Boga.

Naszymi wątłymi, ludzkim siłami możemy dokonać bardzo wiele jeżeli potrafimy UFAĆ Bogu.  Siostra Faustyna zanotowała takie słowa Jezusa: „Postępuj jak żebrak, który nie wymawia się, jak dostanie większą jałmużnę, ale raczej dziękuje serdeczniej (…)I jeszcze ci coś powiem - nie tylko bierz te łaski dla siebie, ale i dla bliźnich, to jest zachęcaj dusze, z którymi się stykasz, do ufności w nieskończone miłosierdzie Moje. O, jak bardzo kocham dusze, które Mi zupełnie zaufały - wszystko im uczynię” (DZ 294).

            Nie ma rzeczy, które nie otrzymamy od Boga, jeśli zaufamy i zawierzymy Jemu. Pobudzajmy naszą ufność, abyśmy mogli stać się ludźmi duchowymi wolnymi od więzów ciała.

 

 

 

KAZANIE IV – 6 marca 2016

„Wyjść z tłumu – troska o wykluczonych”

 

 

            Chrystus, którego mękę i śmierć przeżywamy podczas nabożeństw Gorzkich Żali pokazuje nam, że naszym powołaniem jest kochać ofiarnie, z gotowością do poświęceń. Jak to ma wyglądać w praktyce każdy z nas musi odkryć w swoje codzienności.

            Patrząc na Jezusa w Ogrójcu uświadomiliśmy sobie, że jesteśmy wezwani do modlitwy. Dzięki niej utrzymujemy relację z Bogiem, a modlitwa staje się w nas źródłem duchowej siły.

            Spoglądając na Chrystusa biczowanego przypomnieliśmy sobie, że ciało nasze jest świątynią Ducha Świętego, a o czystość tej świątyni trzeba nieustannie dbać przez praktykę postu i wyrzeczenia.

            Dziś chciałbym, abyśmy spojrzeli na Jezusa cierniem ukoronowanego. Oto, co podaje ewangelista Mateusz: „Wtedy żołnierze namiestnika zabrali Jezusa z sobą do pretorium i zgromadzili koło Niego całą kohortę. Rozebrali Go z szat i narzucili na Niego płaszcz szkarłatny. Uplótłszy wieniec ciernia włożyli Mu na głowę, a do prawej ręki dali Mu trzcinę. Potem przyklękali przed Nim i szydzili z Niego, mówiąc: witaj Królu Żydowski! Przy tym pluli na Niego, brali trzcinę i bili Go po głowie. A gdy Go wyszydzili, zdjęli z Niego płaszcz, włożyli na Niego własne Jego szaty i odprowadzili Go na ukrzyżowanie” (Mt 27, 27-31).

            W Biblii Tysiąclecia tę perykopę zatytułowano „Król wyśmiany”. I rzeczywiście, urządzono parodię koronacji królewskiej. Zamiast korony ze złota - ciernie raniące skronie i całą głowę, zamiast berła - trzcina, zamiast szacunku - plwociny.

            A przecież Jezus był naprawdę Królem! Co prawda, królestwo Jego nie jest z tego świata - jak powiedział Piłatowi - ale jest Jezus Panem Nieba i Ziemi, Królem Stworzenia. Stało się coś okropnego: Chrystus witany jest w Jerozolimie słowami: „Hosanna Królowi Dawidowemu”,  niedługo potem słyszy „na krzyż z Nim”. Co się stało z tym tłumem? Czy tak wielu dało się zmanipulować faryzeuszom? Czy może tłum jest tak niestały w uczuciach?

            Współcześnie obserwujemy podobne zjawiska zachowań tłumu, który reaguje skrajnie, od entuzjazmu do nienawiści, od podziwu do pogardy.  Na co dzień żyjemy w jakimś tłumie. W mniejszym czy większym stopniu ten tłum na nas wpływa, a czasami nawet kieruje nami i rządzi. Jest to tłum klasy, grupy, towarzystwa, zbiegowiska. Tłum publiczności, telewidzów, masowych odbiorców i konsumentów. Mówi się ‘szary tłum”, bo giniemy w nim, roztapiamy się w jego masie, czasami stajemy się tylko jego elementem, a nie naprawdę sobą. Trzeba od czasu do czasu wyrwać się z tego tłumu, żeby uwolnić swój umysł, serce i wolę. Trzeba „wyjść z tłumu” i odważnie dać świadectwo prawdzie.

Przed laty profesor Uniwersytetu Johna Hopkinsa poprosił studentów ostatniego roku, by zrobili wywiad środowiskowy w rodzinach dwustu chłopców w wieku od dwunastu do szesnastu lat. Na tej podstawie mieli przewidzieć ich przyszłość. Studenci przeprowadzili badania w dzielnicy biedy i doszli do wniosku, iż w przyszłości dziewięćdziesiąt procent spośród badanych nastolatków trafi do więzienia.

Po dwudziestu pięciu latach uniwersytet ponowił badania w slumsach. Okazało się, że część badanych nadal tam mieszka, kilku zmarło. W sumie odszukano stu osiemdziesięciu badanych – tylko czterech z nich siedziało kiedyś w więzieniu.

Co tak bardzo ograniczyło tę liczbę, mimo że chłopcy wychowywali się w patologicznym środowisku? Kiedy naukowcy zadawali im to pytanie, padła jedna odpowiedź:

- No, była taka jedna nauczycielka…

Naukowcy odszukali tę kobietę i zapytali ją samą o jej wyjątkowy wpływ na uczniów, zdawało się, skazanych na życie przestępcze. Nie umiała udzielić konkretnej odpowiedzi, wspomniała jednak:

- Naprawdę kochałam swoich uczniów.

            „Wyjść z tłumu” oznacza najpierw pokonać swoje uprzedzenia, nie tylko rasowe, ale swoje utarte sposoby postrzegania innych ludzi, kategoryzowania ich. „Wyjść z tłumu” oznacza walczyć ze swoją skłonnością do oceniania innych. Postawą chrześcijańską jest wrażliwość i troska o wykluczonych.

Papież Franciszek nieustannie przypomina Kościołowi tę drogę, w kierunku osób zagrożonych wykluczeniem i już wykluczonych: niepełnosprawnych, uzależnionych, bezrobotnych, bezdomnych, samotnych, nieuleczalnie chorych. W ostatnim tygodniu przeczytałem o kolejnej inicjatywie papieża: „Po prysznicach i fryzjerze dla bezdomnych, pod kolumnadą Placu św. Piotra pojawił się z woli Papieża Franciszka nowy konkretny znak miłosierdzia, mianowicie przeznaczona dla nich przychodnia. W inicjatywę (…) włączyli się włoscy lekarze i pielęgniarze, m.in. ze stowarzyszenia Solidarna Medycyna. Zapewnią tam oni leczenie osobom bez stałego miejsca zamieszkania” (Biuletyn Radia Watykańskiego z 1.03.2016).

            „Wyjść z tłumu” oznacza przestać posługiwać się wyłącznie logiką pieniądza i zysku. Czasami trzeba coś poświęcić, coś stracić materialnie, oddać swój cenny czas, aby  dać świadectwo chrześcijańskiego życia.

            Aby wyjść z tłumu z konkretną pomocą bliźnim trzeba mieć odwagę, czasami pokonać swój lęk. Siostra Faustyna opisuje ciekawe zdarzenie: „Dziś rano przyszło do furty pięciu bezrobotnych, którzy koniecznie chcieli wejść za furtę. Kiedy przez dłuższą chwilę siostra N. z nimi się uprawiała i nie mogła ich odprawić, przyszła do kaplicy (25) do Mateczki i Mateczka358 mi kazała iść; a [kiedy] jeszcze byłam kawałek od furty, już mnie doleciały ich głośne dobijania się. W jednej chwili ogarnęło mnie zwątpienie i lęk, nie wiedziałam, czy im otworzyć, czy tak jak siostra N. odpowiedzieć przez okienko. - Jednak w jednej chwili usłyszałam głos w duszy: Idź i otwórz furtę, i rozmawiaj z nimi z taką słodyczą, jako rozmawiasz ze Mną. Natychmiast otworzyłam furtę i zbliżyłam się do najgroźniejszego, i zaczęłam z nim mówić z taką słodyczą i spokojem, że oni sami nie wiedzieli, co ze sobą zrobić, i zaczęli też rozmawiać delikatnie - i powiedzieli: No to trudno, jeżeli klasztor nie może nam dać roboty. I odeszli ze spokojem. Wyraźnie wyczułam, że Jezus działał przeze mnie do ich serc, którego [dopiero] co przed godziną przyjęłam w Komunii świętej. O, jak dobrze jest działać pod tchnieniem Bożym” (Dz 1377).

            Duch Jezusa każe nam wyjść ze „strefy komfortu”, przełamać się – swój opór, obawy, uprzedzenia. Każe nam czasami zaryzykować i pamiętać, że wszystko, co uczyniliście jednemu z tych najmniejszych Mnieście uczynili, a czego nie uczyniliście potrzebującym tegoście i Mnie nie uczynili (zob. Mt 25, 31-46).

W innym miejscu siostra Faustyna pisze o tym: „Jezus w postaci ubogiego młodzieńca dziś przyszedł do furty. Wynędzniały młodzieniec, w strasznie podartym ubraniu, boso i z odkrytą głową, bardzo był zmarznięty, bo dzień był dżdżysty i chłodny. Prosił coś gorącego zjeść. Jednak [gdy] poszłam do kuchni, nic nie zastałam dla ubogich; jednak po chwili szukania znalazło się trochę zupy, którą zagrzałam i wdrobiłam trochę chleba, i podałam ubogiemu, który zjadł. W chwili, gdy odbierałam od niego kubek, dał mi poznać, że jest Panem nieba i ziemi. Gdym Go ujrzała, jako jest, znikł mi z oczu. Kiedy weszłam do mieszkania i zastanawiałam się nad tym, co zaszło przy furcie - usłyszałam te słowa w duszy: Córko Moja, doszły uszu Moich błogosławieństwa ubogich, którzy oddalając się od furty błogosławią Mi, i podobało Mi się to miłosierdzie twoje w granicach posłuszeństwa, i dlatego zszedłem z tronu, aby skosztować owocu miłosierdzia twego (Dz 1312)

                        Z jednej strony tłum szuka czegoś wyjątkowego, co zainteresuje, rozbawi, czymś zaskoczy, a z drugiej strony tłum preferuje przeciętność, nie wychylanie się, równość. Nie lubi tych, którzy przerastają mądrością czy odwagą. Dlatego nierzadko się zdarza, że tłum tłamsi i zastrasza tych, którzy kierują się odwagą i stoją po stronie wykluczonych. Są jednak takie momenty, jak w przypadku postawy Weroniki - która miała dość odwagi, aby wyjść z tłumu i otrzeć oplutą i zakrwawioną twarz Jezusa - że tłum się cofa zawstydzony.

            To, co Weronika uczyniła dla Jezusa, powinniśmy powtarzać codziennie wobec naszych bliźnich. Bóg stawia na naszej drodze życia ludzi, którzy potrzebują naszej odważnej postawy. Trzeba odrzucić lęk i małoduszność i zrobić wszystko, aby pomóc cierpiącym wokół nas. To jest nasze zadanie, nasza misja jako chrześcijan. Trzeba nam „wyjść z tłumu” i słuchać serca, które podpowiada, jak mamy się zachować wobec naszych cierpiących braci i sióstr. „Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie” (Mt10, 33).

            Dziś, kiedy patrzymy na Jezusa wyszydzonego, oplutego i w koronie cierniowej trzeba nam opowiedzieć się za Chrystusem, który ukrywa się w naszych bliźnich. Chrystus w koronie cierniowej czeka na nasze świadectwo bezinteresownej miłości. „Jezu, Ty szukasz w tłumie jakiejś twarzy – niepowtarzalnej, jedynej wśród synów i córek człowieczych. Może teraz właśnie patrzysz na moją twarz (…) Dodaj mi odwagi, by - na przekór presji, zniewoleniu, ogólnemu bezwładowi – wybierać wciąż Ciebie, Twoją wolę i wezwania, podobieństwo do Ciebie”.

 

 

KAZANIE V – 13 marca 2016

„Cierpienie – szansą duchowego rozwoju”

 

 

Gorzkie Żale skłaniają nas do refleksji nad cierpieniem Jezusa oraz sensem naszego cierpienia na ziemi. Każdy z nas ma przejść przez życie wypełniając swoje życiowe powołanie. Życie na ziemi nie jest jednak wolne od cierpienia: cierpienia fizycznego (choroby), cierpienia psychicznego („zranienia życia”), cierpienia duchowego. Niemalże codziennie stykamy się z cierpieniem własnym, bądź naszych bliskich.

Na drodze krzyżowej Jezusa spotykamy różne postaci, które są zmuszone jakoś zareagować wobec cierpienia Chrystusa. Pojawia się Szymon z  Cyreny. Ewangelista pisze „Gdy Go wyprowadzili, zatrzymali niejakiego Szymona z Cyreny, który wracał z pola, i włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem” (£k 23,26).

Szymon z Cyreny wraca z pracy, jest w drodze do domu, widzi zbiegowisko ludzi, a potem dostrzega smutny orszak skazańców. Żołnierze bojąc się kary za przedwczesną śmierć skazańca zmuszają Szymona, aby niósł krzyż.  Co przeżywa? Prawdopodobnie bunt i złość. Normalna reakcja człowieka zmuszanego do zrobienia czego, czego nie chce, na co nie jest gotowy, czego sam nie wybrał.  Szymon może też czuć się upokorzony. Ma przecież dźwigać krzyż przy boku jakiegoś złoczyńcy, mordercy, łotra. Prawdopodobnie nie wie dokładnie kim dokładnie jest Jezus. A jednak ten dzień był najważniejszym w jego życiu. Ewangelie nie wspominają kiedy i jak zmieniło się jego życie. Spodziewamy się jednak, że w miejsce tej niechcianej pomocy szybko pojawiła się litość i chęć niesienia ulgi w cierpieniu skazańca. Mamy nadzieję, że z tego niechcianego spotkania z cierpieniem Jezusa Szymon z Cyreny wyszedł przemieniony.

Życie nie zawsze toczy się tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Kiedy dotyka nas lub naszych bliskich cierpienie zadajemy sobie pytania: dlaczego przytrafiło się to akurat mnie? Jaki sens ma cierpienie i ból, które mnie spotkały? Każdy chrześcijanin prędzej, czy później musi się skonfrontować z cierpieniem. Czasami okazuje się, że niespodziewane, bolesne wydarzenia najbardziej odmieniają życie ludzkie. W jaki sposób i czy na dobre - zależy od człowieka.

Z jednej strony cierpienie nie należy do natury człowieka. Normalną reakcją osoby jest lęk, odraza, opór. Chcemy  uniknąć cierpienia, które nas spotyka. Dlatego nieraz jesteśmy wstanie zapłacić każdą cenę, aby pomóc tym, którzy cierpią. Z drugiej strony cierpienie dziś nie jest modne. Ukrywa się je w hospicjach, domach pomocy społecznej, szpitalach.

Kiedy cierpienie spotka nas lub naszych bliskich możemy czuć się jak Cyrenejczyk przymuszeni do dźwigania nie naszego krzyża. Czy w trakcie niesienia cierpienia dokona się w nas przemiana, to zależy od naszego serca.

Serce wrażliwe posiadała Weronika, która chustą otarła twarz Jezusa. Jest obrazem dobrej kobiety, która nie traci trzeźwego myślenia, nie daje się ponieść emocjom tłumu, który daje upust swojej pogardzie i agresji. Święta Weronika nie jest jak tłum, który z cierpienia Jezusa robi sensację. Nie jest też jak ci, którzy przyzwyczaili się do cierpienia skazańców i nic nie czują poza obojętnością. Weronika pozostaje wrażliwa na cierpienie Jezusa. Jej serce nie daje się ponieść fali niechęci i nienawiści, bo w jej sercu jest prawdziwa miłość bliźniego. Tylko miłość pozwala zachować wrażliwość na cierpienie i rozpoznać Boga w cierpiącym człowieku.  Miłość przemienia serce kamienne w serce pełne współczucia i dobroci.

 „A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiety, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: «Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?»” (£k 23,27-28.31).

            Tam, gdzie jest cierpienie jest również miejsce na łzy i płacz. Płacz jest zwykłą reakcją na bezradność, ból i smutek. Czasami nie można nic zrobić, aby zmniejszyć cierpienie, nie znajduje się słów, aby ukoić ból. Wtedy pozostają nam łzy i płacz jako jedyni towarzysze cierpienia. Płacz jest dobry, nie jest wyrazem słabości, ale współczucia. Umieć płakać z cierpiącymi, nie uciekać, nie zmieniać tematu, nie mówić, że wszystko będzie dobrze, albo żeby się wziąć w garść, nie uszczęśliwiać na siłę…to trudne. Coraz trudniej nam przeżywać żałobę, pozostać w smutku z cierpiącymi, bo smutek nie jest mile widziany w świecie rozrywki i sukcesu. Płakać z innymi to pozwolić sobie na dzielenie cudzego cierpienia. „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni” (Mt 5,4).

            Płacz i łzy żalu są potrzebne również wówczas, gdy sami jesteśmy powodem bólu i cierpienia innych. Wtedy łzy żalu są wstanie przywrócić pokój i miłość, zażegnać kryzys w małżeństwie i rodzinie. Smutek z powodu popełnionych grzechów prowadzi do przebaczenia i powrotu na drogę przyjaźni z Bogiem.

Są takie sytuacje, gdy nikt już nie potrafi ukoić cierpienia i bólu. Wtedy wiernym Towarzyszem pozostaje Ten, który sam doświadczył ogromnego cierpienia fizycznego, psychicznego i duchowego. To Jezus, „Mąż boleści, oswojony z cierpieniem” (Iz 53,3).

„Córka pewnego człowieka poprosiła księdza ze swojej parafii, żeby przyszedł pomodlić się z jej ojcem. Kiedy ksiądz przyszedł do domu, zobaczył, że chory człowiek leży w łóżku wsparty na dwóch poduszkach, a przy łóżku stoi puste krzesło. Ksiądz pomyślał, że uprzedzono go o wizycie. – Rozumiem, że oczekiwał pan moich odwiedzin? – spytał. – Nie. Kim pan jest? – odpowiedział chory. – Jestem nowym wikarym – odparł ksiądz. – Kiedy zobaczyłem puste krzesło, pomyślałem, że pan wie, że przyjdę.

- Ach tak, to krzesło – odezwał się chory. – Czy może ksiądz zamknąć drzwi? Zdziwiony ksiądz zrobił, o co go proszono. – Nigdy tego nikomu nie mówiłem, nawet córce – powiedział chory – ale przez całe życie nie umiałem się modlić. Słyszałem, jak w czasie niedzielnej mszy ksiądz mówi o modlitwie, ale zawsze puszczałem to mimo uszu. Już nawet nie próbowałem się modlić. Aż przyjaciel powiedział mi: „Joe, modlitwa to po prostu rozmowa z Jezusem. Proponuję ci, żebyś usiadł i postawił przed sobą puste krzesło, a potem wyobraził sobie, że siedzi na nim Jezus. Nie ma w tym nic dziwnego, bo przecież Jezus obiecał, że zawsze będzie z nami. Potem mów do Niego i słuchaj Go, tak jak to robisz teraz ze mną”. Więc widzi ksiądz – ciągnął dalej chory – spróbowałem tak zrobić i tak mi się to spodobało, że teraz robię to codziennie. Muszę jednak uważać. Gdyby moja córka zobaczyła, że rozmawiam z pustym krzesłem, albo sama by się załamał, albo wysłałaby mnie do wariatkowa.

            Ksiądz był głęboko poruszony opowieścią i zachęcał staruszka, by nadal odprawiał swój codzienny modlitewny rytuał. Pomodlił się wspólnie z nim, udzielił mu sakramentu chorych i wrócił na plebanię. Dwa dni później, wieczorem, zadzwoniła córka, by poinformować, że jej ojciec umarł po południu. – Czy robił wrażenie, jakby umarł w pokoju? – zapytał ksiądz. – Tak, proszę księdza – odpowiedziała córka. – Kiedy koło drugiej wychodziłam, przywołał mnie do siebie, opowiedział jeden z tych swoich przedpotopowych dowcipów i ucałował mnie w policzek. W godzinę później, gdy wróciłam ze sklepu, już nie żył. Ale było coś dziwnego. A nawet więcej niż dziwnego – wprost niesamowitego. Wygląda na to, że tuż przed śmiercią tatuś musiał upaść, bo zastałem go z głową na krześle stojącym przy łóżku” (Brian Cavanaugh, Sedno modlitwy).

Obyśmy i my potrafili tak związać swoje życie z Bogiem, żeby jarzmo towarzyszenia innym w bólu stało się słodkie, a brzemię własnych cierpień lekkie (por.Mt 11,28-30).

 

 

KAZANIE VI – 20 marca 2016

„Wiara, która pomaga żyć”

 

            Chrystus, którego mękę i śmierć przeżywamy podczas nabożeństw Gorzkich Żali pokazuje nam, że powołaniem człowieka jest kochać ofiarnie, z gotowością do poświęceń..

            Patrząc na Jezusa w Ogrójcu widzimy siłę modlitwy, która źródłem duchowej mocy człowieka w walce między dobrem a złem.

            Spoglądając na Chrystusa biczowanego widzimy ciało skatowane i nasze ciało, jest świątynią Ducha Świętego, szczególnie od momentu Chrztu świętego. Czystość tej świątyni utrzymujemy poprzez post i umartwienia.

Jezus wyszydzony, opluty, w koronie cierniowej stojący w tłumie wzywa nas, abyśmy wyszli z anonimowego tłumu i odważnie dawali świadectwo swojej wiary .

Towarzysząc Jezusowi niosącemu krzyż widzimy spotkanie przez niego osoby, które reagują na cierpienie Zbawiciela.  Cierpienie jest nieodłączną częścią naszego życia.

Dziś jesteśmy pod krzyżem Jezusa razem z Maryją. Oto relacja św. Jana Ewangelisty: „A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: „Niewiasto, oto syn Twój”. Następnie rzekł do ucznia: „Oto Matka twoja”. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie”(J 19,25-27).

Chyba nie ma większego bólu od tego, gdy matka musi patrzeć na śmierć własnego syna. Spójrzmy w głąb serca Maryi zmagającego się z ogromnym cierpieniem. Ten ból Matki Syna Bożego zapowiedział już starzec Symeon: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie…” (Łk 2,34-35). Jakąż wiarę trzeba posiadać, aby nie zbuntować się wobec Boga, który zabiera dziecko. Taki Bóg może się wydawać okrutny. Do głowy mogą przyjść myśli: „dlaczego do tego dopuściłeś Boże?”, „za co?”, „czy dobry i wszechmocny Bóg nie mógł do tego nie dopuścić?”. Bunt i złość na Boga można zrozumieć, gdy serce nie może poradzić sobie z bólem i stratą.

W takich momentach silna wiara może ustrzec od rozpaczy. Wiara daje pociechę, że w tym wszystkim, gdzieś jest Bóg. Szczęśliwi, którzy posiadają wiarę, która w obliczu tragedii i życiowej próby, chroni przed utratą sensu życia.

Tadeusz Dajczer w książce „Rozważania o wierze” pisze, że „wiara to patrzenie na swoje życie oczyma Boga. Jeśli wierzysz, to tak jakbyś oczami Jezusa patrzył na swoje życie, na każdy swój dzień. Wtedy dopiero zaczniesz rozumieć cierpienie, które w świetle wiary jest krzyżem, a więc czymś, co wewnętrznie cię przemienia – o ile go przyjmujesz”.

Wiara ma wpływ na sposób postrzegania świata przez nas. Decyduje o tym, czy widzimy styuacje w czarnych barwach, czy oczami wiary dostrzegamy znaki Bożego działania.     Wiara jest lekarstwem na pesymizm, jest lekarstwem na lęk przed tym, co nieuchronne, jak nieuleczalna choroba, czy przemijanie życia.

Wiara jest „antidotum” na codzienność, która często nas przygniata. Wiara bowiem przenosi nas do innego świata, poszerza naszą perspektywę o życie pozagrobowe, przenosi nas do krainy szczęśliwości w Niebie, do wszechogarniającej miłości Boga i jego stworzeń.

 Ludzie, którzy wierzą lepiej sobie radzą z trudnościami życiowymi, bo nie muszą polegać tylko na sobie, na własnych siłach, ale mogą oprzeć się na Opatrzności Bożej i świadomości, że jest Ktoś większy od nas czuwa nad światem i całym naszym życiem.

Człowiek, który wierzy czuje wdzięczność za fakt istnienia, za swoje życie. Łatwiej mu podtrzymać nadzieję, że w świecie jest więcej dobra niż zła. Taką postawę reprezentował św. Franciszek z Asyżu, który wołał:

Pochwalony bądź, Panie,
Z wszystkimi Twoimi stworzeniami,
A przede wszystkim z naszym bratem słońcem,
Które dzień daje, a Ty przez nie świecisz.
Ono jest piękne i promieniste,
A prze swój blask
Jest Twoim wyobrażeniem, o Najwyższy!

Panie, bądź pochwalony
Przez naszego brata księżyc,
I nasze siostry gwiazdy,
Które stworzyłeś w niebie
Jasne i cenne, i piękne.

Panie, bądź pochwalony
Przez naszego brata wiatr,
Przez powietrze i obłoki,
Przez pogodę i wszelkie zmiany czasu,
Którymi karmisz swoje stworzenia.

Panie, bądź pochwalony
Przez naszą siostrę wodę,
Która jest wielce pożyteczna,
I pokorna, i cenna, i czysta.

(…)
Przez tych, którzy przebaczają wrogom
Dla miłości Twojej
I znoszą niesprawiedliwości i prześladowanie.
Błogosławieni, którzy trwają w pokoju i prawdzie,
Gdyż przez Ciebie, Najwyższy,
Będą uwieńczeni.

Panie, bądź pochwalony
Przez naszą siostrę, śmierć cielesną,
Której żaden żyjący człowiek ujść nie zdoła.
(…)
Błogosławieni ci,
Którzy odnajdą się w Twojej świętej woli,
Albowiem po raz wtóry
Śmierć im krzywdy nie uczyni.

Czyńcie chwałę i błogosławieństwo Panu,
I składajcie Mu dzięki
I służcie Mu
Z wielką pokorą.

(Pieśń słoneczna, św. Franciszek z Asyżu)

 

Żywa wiara umożliwia nam dostrzeganie Bożych cudów w otaczającym nas świecie i w naszej zwykłej codzienności. Ale wiara pomaga również w sytuacjach beznadziejnych odnaleźć równowagę i spokój. Nawet w obliczu śmierci, terminalnej choroby, ubóstwa, prześladowań, wiara może przynieść pokój, nadzieję i zaufanie oparte na świadomości, że ostatecznie w Bożych jesteśmy rękach.

            Wiara jest cnotą, która umożliwia kontakt z Bogiem. Jest podobna do anteny, dzięki której łapiemy sygnały od Boga. Można przeczytać całe Pismo Święte, praktykować wiele tradycji religijnych, znać na pamięć wiele modlitw, a jednocześnie w ogóle nie doświadczać obecności Boga w swoim życiu z powodu braku autentycznej wiary. Autentyczna wiara jest zaufaniem. Nie sprawdzam Boga, nie podważam jego miłości, nie robię wszystkiego sam, bo wiem, że On jest… i Jemu ufam.

            Siostra Faustyna kiedy leżała chora a siostry miały całonocną adorację usłyszała w duszy głos, który wzywał ją, aby duchowo dołączyła do adoracji. Pisze w Dzienniczku „Kiedy się pogrążyłam w modlitwie, zostałam w duchu przeniesiona do kaplicy i ujrzałam Pana Jezusa wystawionego w monstrancji; na miejscu monstrancji widziałam chwalebne oblicze Pana i powiedział mi Pan: co ty widzisz w rzeczywistości, dusze te widzą przez wiarę. O, jak bardzo miła jest mi ich wielka wiara. Widzisz, że choć na pozór nie ma we mnie śladu życia, to jednak w rzeczywistości ono jest w całej pełni i to w każdej Hostii zawarte; jednak abym mógł działać w duszy, dusza musi mieć wiarę. O, jak miła mi jest żywa wiara” (Dz 1420).

Bóg potrzebuje naszej wiary, aby mógł działać w naszym życiu.     Wiara jest „przepustką”, która pozwala Bogu wejść w te dziedziny naszego życia, które potrzebują Jego uzdrowienia. To dzięki wierze dostrzeżemy delikatną obecność Boga i przekonamy się, On się o nas troszczy i nas kocha.

Wiara jest także łaską, o którą możemy Boga prosić. Stajemy zatem pod krzyżem Chrystusa i wołamy: „Panie Jezu konający na drzewie krzyża, jesteśmy dziś przy Tobie razem z Twoją Matką i Twoim umiłowanym uczniem, aby wyznać swoją wiarę i jednocześnie prosić o  łaskę, dzięki której zrozumiemy, że ani cierpienie, ani agonia, ani śmierć nie mogą nas odłączyć od miłości Twojego Serca”. 

 

KAZANIE VII – 25 marca 2016

„Łaska Boża – darem Bożego Serca”

 

Papież Franciszek powiedział: „Przeżywanie Wielkiego Tygodnia oznacza wejście coraz bardziej w logikę Boga, w logikę krzyża, która nie jest przede wszystkim logiką bólu i śmierci, ale logiką miłości i daru z siebie, przynoszącą życie…Pójście za Chrystusem (…) wymaga pewnego «wyjścia»: wyjścia (…) z rutynowego sposobu przeżywania wiary…Bóg wyszedł z samego siebie, aby przyjść między nas (…) aby nam przynieść Boże miłosierdzie…” [audiencja papieska 27.03.2013]. A my wyszliśmy z naszych domów i mieszkań, aby dziś doświadczyć Boga. Jakiego Boga?

Siostra Faustyna pisze o nim: „Pan udzielił mi wiele światła poznania Jego przymiotów. Pierwszym przymiotem, jaki mi Pan dał poznać - to Jego świętość. Świętość ta jest tak wielka, że drżą przed Nim wszystkie Potęgi i Moce. Duchy czyste zasłaniają swoje oblicze i pogrążają się w nieustannej adoracji, a jeden ich tylko wyraz największej czci, to jest: Święty... Świętość Boga rozlana jest na Kościół Boży i na każdą w nim żyjącą duszę, jednak nie w równym sobie stopniu. Są dusze na wskroś przebóstwione, a są też dusze zaledwie żyjące.

Drugie poznanie, [którego] udzielił mi Pan - to jest Jego sprawiedliwość. Sprawiedliwość Jego jest tak wielka i przenikliwa, że sięga w głąb istotnej rzeczy i wszystko wobec Niego staje w obnażonej prawdzie, i nic się ostać by nie mogło.

Trzecim przymiotem - jest miłość i miłosierdzie. I zrozumiałam, że największym przymiotem jest miłość i miłosierdzie. Ono łączy stworzenie ze Stwórcą. Największą miłość i przepaść miłosierdzia poznaję we Wcieleniu Słowa, w Jego odkupieniu, i tu poznałam, że ten przymiot jest największy w Bogu (DZ 180)

Można powiedzieć, że trwałą i główną cechą „osobowości Boga” jest miłosierdzie. Oto pewna historia, która to zilustruje, jak się ono wyraża wobec nas w codzienności:

„Na licytacji licytator uniósł w górę skrzypce. 
Były porysowane i zniszczone. 
Struny wisiały rozluźnione i licytator sądził, że nie warto tracić czasu na stare skrzypce, ale jednak uniósł je do góry z uśmiechem. 
Co państwo mi proponujecie? 
Zacznijmy od ...stu tysięcy lirów. 
Sto pięć! - odezwał się jakiś głos. 
Potem sto dziesięć. 
Sto piętnaście! - powiedział inny. 
Potem sto dwadzieścia. 
Sto dwadzieścia tysięcy po raz pierwszy, sto dwadzieścia tysięcy po raz drugi, sto dwadzieścia tysięcy... 
Z końca sali mężczyzna o siwych włosach podniósł się i podszedł bliżej. 
Wziął smyczek. 
Chusteczką oczyścił stare skrzypce, naciągnął rozluźnione struny, ujął je energicznie i zagrał melodię czystą, i piękną, niczym śpiew aniołów. 
Gdy przestał grać, licytator głosem spokojnym i niskim spytał: 
Ile mi ofiarujecie za stare skrzypce? 
Uniósł je razem ze smyczkiem. 
Milion, a kto dwa miliony? 
Dwa miliony! 
A kto da trzy miliony? 
Trzy miliony po raz pierwszy, trzy miliony po raz drugi, trzy miliony po raz trzeci. 
Sprzedane - powiedział licytator. 
Ludzie zaczęli klaskać, ale niektórzy pytali: 
Co zmieniło wartość skrzypiec? 
Szybko dala się słyszeć odpowiedź: 
Dotknięcie mistrza. 
Jesteśmy starymi instrumentami, zakurzonymi, pokiereszowanymi. 
Potrafimy wygrać wspaniale melodie. 
Wystarcza dotyk Mistrza (Stare skrzypce, Autor nieznany)

 

Dotknięcie Mistrza to dotknięcie łaską Bożą. Bóg w swoim nieskończonym miłosierdziu daje nam w każdej godzinie życia swoją łaskę. Bez łaski Bożej stajemy się prędzej czy później słabi, bezsilni i bezużyteczni jak stare skrzypce. Tym, co sprawia, że nasze życie staje się jak piękna melodia zagrana przez mistrza – jest DOTKNIĘCIE MISTRZA, czyli dotknięcie Jezusa, który daje nam swoją łaskę.

Co to jest łaska Boża? „Kiedy po Mszy św. wyszłam do ogrodu – pisze siostra Faustyna - aby sobie odprawić rozmyślanie, ponieważ o tej porze jeszcze pacjentów nie było w ogrodzie…Wtem stanął przede mną Jezus i rzekł: co ty tu robisz tak wcześnie? Odpowiedziałam: Rozmyślam o Tobie, o Twoim miłosierdziu i dobroci ku nam. A Ty, Jezu, co tu robisz? – Wyszedłem na twoje spotkanie, aby cię obsypać nowymi łaskami. Szukam dusz, które by łaskę moją przyjąć chciały” (DZ 1705). Łaska Boża musi się spotkać z wolną wolą człowieka, z jego otwartością i pragnieniem Boga.

Do każdej naszej czynności dołączona jest łaska Boża. Stosownie do stanu, w którym żyjemy Bóg daję nam swoją łaskę. Jest ona niewidzialna, nieuchwytna dla zmysłów, a jednak możemy czasami zobaczyć skutki jej działania w nas i w naszych bliźnich.  Łaska Boża działa w każdej godzinie naszego życia. „O życie szare i monotonne, ile w tobie skarbów. Żadna godzina nie jest podobna do siebie, a więc szarzyzna i monotonia znikają, kiedy patrzę na wszystko okiem wiary. Łaska, która jest dla mnie w tej godzinie, nie powtórzy się w godzinie drugiej. Będzie mi dana w godzinie drugiej, ale już nie ta sama” (Dz 6

Chcesz uzyskać dostęp do archiwalnych aktualności sprzed lipca 2015? Przejdź do archiwum.

© Copyright 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Parafia Rzymskokatolicka p.w. Św. Wojciecha Starogard Gdański. | Realizacja: WEBPC-GROUP & Studio Fotokociewie